Nakładam jeden obraz na drugi – mówi Matecki i faktycznie to robi. Najprostsza z możliwych metoda zestawiania ze sobą dwóch z pozoru niepasujących języków, znaczeń, historii czy wizerunków prowadzi tu do zaskakujących i frapujących rozwiązań. Chociaż malowane różnymi rękoma, złożone z cytatów, zapożyczeń oraz zdjęć wycinanych z kolorowych magazynów, obrazy te zachowują niezwykłą witalność, paradoksalnie sprawiają wrażenie organicznie jednorodnych, nie montowanych lecz malowanych właśnie, spontanicznie i z rozmachem.
Obrazy te, naładowane do granic bodźcami, znakami i aluzjami, w istocie są wynikiem daleko posuniętego i świadomego upraszczania środków malarskich. Proste kształty, gładkie plamy, czyste kolory, prymitywne figury złożone z plam, kropek i kresek – Matecki znowu zaskakuje radykalnym odświeżeniem języka i sugestywnością swoich obrazów.
Obrazy budowane są na zasadzie zagęszczanej stopniowo siatki, wypełnianych i nakładanych jedno na drugie pól. Narracja opiera się na równoważeniu kolejnych wątków, tak aby ostatecznie i jednocześnie wszystkie stały się najważniejsze. Matecki, który ma istotne doświadczenie muzyczne, zdaje się nieustannie do niego odwoływać. Nowe obrazy brzmią mocno i soczyście mimo splątanych linii melodycznych, w których wychwycić można szereg naturalistycznych aluzji i adaptacji klasycznych motywów: portret, akt, sylwetkę drzewa rosnącego za oknem pracowni czy schematy kompozycyjne zaczerpnięte z XIX-wiecznych obrazów Delacroix. Gęste partie gitarowe kontrowane są wyrazistymi uderzeniami perkusji, powracającymi rytmicznie schematycznymi wizerunkami fizjonomii.
Trzon wystawy stanowią obrazy malowane przez Mateckiego wspólnie z zaproszonymi kolegami malarzami: Tomaszem Ciecierskim, Zbigniewem Rogalskim i Pawłem Susidem. Każdy z nich reprezentuje odmienną generację i metodę tworzenia obrazów. Matecki wystawia ego artysty na próbę i proponuje rozszerzenie formalnej gry na poziom relacji interpersonalnych. Malowanie poprzedzały każdorazowo spotkania i rozmowy, a malarze zadawali sobie zadania rozwiązywane następnie indywidualnie we własnej pracowni. Mateckiego interesuje unicestwienie autonomii obrazu malarskiego oraz artystycznego indywidualizmu, ale zarazem wykreowanie dzieła zaskakującego i wybijającego z rutyny. Tkwi w tym przedsięwzięciu ważka społecznie i artystycznie nadzieja, że łączenie niepodległych osobowości i filozofii może przynosić pozytywny skutek, nawet w tak skrajnie zhierarchizowanej i zindywidualizowanej dyscyplinie jaką jest malarstwo.
Czy dwie sprzeczne rzeczy da się więc złożyć w jedną tak, aby osiągnąć jakiś nowy sens?Przeplatające się euforia i rezygnacja, są nieustannie motorami napędowymi malarstwa Mateckiego. Z jednej strony entuzjazm wywołany codziennym przesytem obrazów, nieskończonymi zasobami internetu, z drugiej zaś zaniepokojenie nadprodukcją sztuki i niemożliwością zatrzymania się, znalezienia stabilnego i trwałego rozwiązania. W tym tkwi jednak istota przekładu własnej ekspresji na dzieło malarskie. Malarstwo Mateckiego na zasadzie membrany przenosi na powierzchnię obrazów towarzyszące artyście napięcie. Jest to zarazem konkretna i szczera diagnoza kondycji współczesnej kultury, właściwych jej codziennych, śmiercionośnych olśnień i frustracji.