„Piekielna szosa”, „Dżdżownice”, „Mara nocna”, „Duszenie”, „Wąż i cycek” – te i inne obrazy, namalowane w ostatnich miesiącach, tygodniach i dniach, pokazujemy na wystawie trzech młodych artystów pracujących na krakowskim Zabłociu. Tytułowa potencja to nazwa niewielkiej galerii, którą wspólnie założyli i prowadzą od paru lat, ale też wyraz wilczego apetytu: na nieudawane emocje, codzienne malowanie i chwytające za gardło obrazy.
Łączy ich miejsce studiów – Wydział Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie – i miasto, w którym osiedli po ich ukończeniu. Przede wszystkim zaś zapał do eksploracji rozmaitych malarskich środków interpretacji rzeczywistości oraz przekonanie, że jej karkołomna, mroczna strona jest zdecydowanie bardziej intrygująca.
Obrazy Karoliny Jabłońskiej (ur. 1991, dyplom 2015) nawiązują do plastycznej swobody art brut, neoekspresjonizmu oraz konfesyjnej sztuki modernistek i feministek. Intensywny róż i jego cieliste odcienie uwydatniają mroczny erotyzm prac, obfitujących w sceny przesadnej czułości, ekstatycznej przemocy i niepokojących omamów. Podmiotem lirycznym, który pojawia się na wielu obrazach jest tu współczesna, młoda dziewczyna o nienaturalnie wielkich, brązowych oczach. Ich przeskalowanie – czy kryje się zań przerażenie czy nadmierna ciekawość – ma niemalże obsesyjny charakter. Słodka duszność malarstwa Karoliny czerpie energię zarówno z tropionych przez nią wątków literackich, jak i bezpośredniej reakcji na przesterowaną i przetestosteronowaną rzeczywistość.
Tomasz Kręcicki (ur. 1990, dyplom 2015) konstruuje swoje obrazy z intelektualną precyzją, świadomie manipulując różnymi konwencjami obrazowania – od pop artu przez minimalizm po pop banalizm. W centrum zainteresowania malarza są przedmioty i rekwizyty na tyle zwyczajne, żeby można było skutecznie grać ich wizerunkami – zarówno mitologizować codzienność jak i poddawać w wątpliwość jej poetycki urok chętnie eksploatowany przez artystów. Szereg obrazów komponowanych jest na zasadzie monumentalnych stopklatek ukazujących niespodziewane, deliryczne zakrzywienia rzeczywistości: lewitujące plastry salami, wypadające z ust pety, czy monstrualne czubki palców. Lapidarność i dosadność tych prac najtrafniej ujmuje tytuł jednej z nich: O, fuck!
Na obrazach Cyryla Polaczka (ur. 1989, dyplom 2014) pojawiają się powidoki starych narzędzi tortur i reminiscencje dawnego malarstwa. Zaczerpnięta zeń warsztatowa pieczołowitość prowadzi do wszechstronnych i wyrafinowanych, efektów malarskich. Artysta przygląda się wnikliwie materii i fakturze farby, aby uczynić z niej podkład do frapujących, rysunkowych kompozycji wykonywanych cienkim pędzlem lub gwoździem. Grudki farby i inne przypadkowe niedoskonałości malatury stają się też punktem wyjścia do kolejnych prac, w których tworzą na przykład iluzjonistyczny efekt chmary owadów przyklejonych do powierzchni obrazu. Niepokój jaki sączy się z tych wysublimowanych kolorystycznie prac jest podskórny, ale to w samej skórze – grubej, malarskiej powierzchni – rozgrywa się zasadnicza akcja obrazów.